To nie opowieść o Diable.
To opowieść o człowieku, który panicznie potrzebuje mieć Diabła, bo inaczej musiałby przyznać, że wszystko robi sam. Z przekonaniem. I dość ochoczo.
Nie, to nie jest poważ filozoficzna rozprawa. To satyra tak brutalna, że powinna mieć na okładce ostrzeżenie.
To połączenie Vonneguta, Pratchetta i Monty Phytona – ale na dragach.
Śmieszna?
Oj, tak.
Ale tylko do momentu, aż się zorientujesz, że się śmiejesz z siebie.
Problem już tylko boli. I dobrze.
Jeśli boisz się obrazy uczuć religijnych – trzymaj się z daleka.
Bo obrażone tu zostaje wszystko,
co od wieków uchodziło za nienaruszalne tylko dlatego, że stoi na ołtarzu.
Zawiera bluźnierstwo, ironię i nieuleczalną potrzebę myślenia.
Zalecane tylko dla ludzi o zdrowym wątpieniu. /
Tosia z powieści/
Czytaj na własną odpowiedzialność. I lepiej nie miej nadziei, że wyjdziesz z tego bez szwanku. „66 Twarzy Lucjana” – to nie jest książka. To zamach na rzeczywistość.