Etruscheria przybierała na przestrzeni epok rozmaite oblicza, pojawiając się w kontekstach protestanckiego antypapizmu, oświeceniowej historiografii czy romantycznego dandyzmu. Miejsca Etrusków są niewątpliwie szczytowym osiągnięciem literackim – a także zwieńczeniem – tej ekstrawaganckiej brytyjskiej tradycji, z której dworował sobie Huxley, przyjaciel Lawrence’a. Powstały już kilka dekad po zmierzchu fenomenu Grand Tours, złożonego do grobu przez rozwój kolei, spadek kosztów podróży i pojawienie się coraz bardziej masowej turystyki. W Italii byli już wszyscy, często nawet nie wiedząc o sobie. Kiedy 6 kwietnia 1927 roku Lawrence i Brewster wysiadali z pociągu w Civita Vecchia – małej mieścinie w jednym z bardziej odludnych rejonów Włoch – przez okno spostrzegła ich przypadkiem Virginia Woolf, jadąca w przeciwnym kierunku (z posłowia Jakuba Wolaka). Co do mnie, to gdy pierwszy raz świadomie oglądałem rzeczy Etrusków – to było w muzeum w Perugii – instynktownie mnie pociągnęły. I tak to chyba działa – albo natychmiastowa sympatia, albo wzgarda i obojętność. Ludzi na ogół nie interesują starożytności niegreckie. Większość uważa, że jeśli coś nie jest greckie, w imię wyższych racji powinno jednak greckie być. Tak oto rzeczy Etrusków uważa się za ubogie naśladownictwo świata grecko-rzymskiego, a wielki uczony historyk miary Mommsena ledwo zauważa, że Etruskowie w ogóle istnieli. Ich istnienie było dla niego czymś wstrętnym (D.H. Lawrence).