Bartosz Gardocki po pięciu latach rzucił pracę w agencji public relations, żeby spełnić swoje marzenie – zostać taksówkarzem. Jego pasażerami są między innymi: Hanna Krall, Tomasz Stańko, Zbigniew Wodecki, Rafał Trzaskowski, ale i sprzedawca skarpet spod Dworca Centralnego, powstaniec warszawski, lewicowy baron, pan Marek, który odwiedza prostytutki, niewidomy o nazwisku Drakula, sfrustrowana matka... W książce „Kurs na ulicę Szczęśliwą” taksówka jest jak konfesjonał, a jej kierowca jak spowiednik.
Tych kilkanaście minut intymności przypomina jazdę windą z obcym człowiekiem. Kierowca i pasażer są skazani na swoje towarzystwo, czują nawzajem swój zapach. Niektórzy nie patrzą taksówkarzowi w oczy, traktują go jak maszynę, do której wrzucili monetę, nic nie mówią. Inni mówią bez przerwy. „Wiem dużo. Czasami wiem rzeczy, których wolałbym nie wiedzieć. Wiem kto z kim, kiedy, za ile, kto kogo, kto komu, czy było dobrze, czy źle, czy będzie jeszcze raz. Słucham ludzi. Jezu, tylu ludzi... Przez tych pięć lat w najlepszym zawodzie świata w mojej taksówce siedziało z piętnaście tysięcy osób”.