Pan Marcel Proust miał swoje magdalenki, a ja – Magdalenkę; niedużą, zgrabną, o której wszystkie chłopaki z Białegostoku mówiły poufale (bo dawała się zdobywać wielokrotnie), lecz i z uwielbieniem (bo przyjmowała każdego). Była pierwszą myślą, gdy nachodziła nas ochota na figlowanie – a nachodziła przecież ciągle! Latem kręciła nam w głowach niemal do nieprzytomności; odurzeni gorącem i zapachem nazywanych po białorusku kwiatów staczaliśmy się w bezdenne studnie marzeń… – zimą wytaczała z nas krew. Pamiętam czerwone plamy przy trzeszczących od mrozu oszronionych drzewach. Pamiętam płacz tych, którzy myśleli, że Magdalenka nikogo nie skrzywdzi. Była to dobra nauczka na przyszłość – spoufalając się, nie należy usypiać czujności. Pozwalała nam na dużo, ale wiedzieliśmy, że kryje tajemnice. Jej milczenie rezonowało w naszych głowach pożądaniem i strachem. Pożegnajmy się ze zgrabnymi nogami, dekoltem i z przygryzionymi wargami. Magdalenka, moja białostocka Magdalenka, była wyłącznie krągłościami – odzianymi w zieleń – a zamiast korony czy migotliwego diademu dźwigała niedużą cerkiewkę. Wzgórze Świętej Marii Magdaleny. Moje podlaskie Kilimandżaro. Moja preria, na której polowałem z Winnetou na bizony. Moja bezludna wyspa, na której szukałem skarbów. Mój podręczny skład butelek gotowych do sprzedaży! Moje pierwsze lekcje cyrylicy (gdy wśród wysokich traw trafiałem na płyty o literkach jak zastygłe w słońcu jaszczurki). Moje kino dozwolone od lat osiemnastu – odgrywane prawie każdego dnia na żywo. Jeśli cokolwiek do miasta czujemy, to gdy choćby lekko się do niego zbliżamy, najpierw pojawiają się przeżycia estetyczne. Jakiś cień. Potem profil szeregu miejsc, budynków, jakby zastawka teatralna wycięta z kartonu. Wreszcie i znajoma bryła, która jest dla nas naszym prywatnym symbolem tego miasta. Zawsze chodzi o połączenie pamięci z emocjami. (…) Bo czy o duszy poszczególnych miast świadczy maczanka po krakowsku lub wódka „Gdańska”? Czy raczej o duszy miasta więcej mówi Michała Zabłockiego „A w Krakowie na Brackiej pada deszcz…” wyśpiewywany przez Grzegorza Turnaua? Oraz gdański, magiczny Most Weisera Dawidka z powieści Huellego? I warszawskie kino Atlantic, które jest nie tylko najstarszym kinem stolicy, ale w którym dzisiejsi bohaterowie kultury upamiętniają tych niegdysiejszych i tworzą kulturę nową? Nieważne. Cieszmy się z miast, miejsc i ludzi. Wierzymy, że w nich siła i motor napędowy Polski. Warto przekonać siebie i innych do myśli, która w nas, i w naszych przyjaciołach mieszkających w różnych miastach – tkwi mocno niezależnie od zmieniającej się koniunktury politycznej: – Polska ma sens. Mimo wszystko. Magdalenka – wzgórze tajemnic, wzgórze obietnic. Nadgryzione z jednej strony przez amfiteatr postawiony tylko po to, aby Gierek mógł w centrum miasta rozpocząć święto wsi – dożynki! Przytulone do żydowskiego cmentarza, który tak sprytnie przepoczwarzył się w park, że dzisiaj nikt o nim nie pamięta – choć przed wojną był największy na całym Podlasiu. Magdalenka, która okazała się górą z baśni – i urodziła najprawdziwszy gmach opery. Symbol tego, co naprawdę przeraża w polskich miastach – symbol niepamięci”.